niedziela, 20 września 2015

Nadszedł czas wyprowadzki. I wierzcie lub nie - to nie jest świetna opcja. Kiedyś, parę lat temu, cieszyłabym się jak dziecko. Ale dzieciństwo minęło.

Trzy lata przemieszkałam samotnie i to były spokojne chwile w moim życiu, chociaż oczywiście nie spokojniejsze niż przed decyzją piętnastolatki o wyprowadzce. Potem rok przemieszkałam z mamą, po tym jak się rozwiodła. Dopracowałyśmy relacje, które i tak wydawały się być idealne. Spokojniej się chyba nie dało. A ojciec zaczął traktować mnie jak swoją córkę. Wreszcie. I to był świetny rok.

Pamiętam, kiedy na nowy 2014 rok prosiłam o okulary, w których zobaczę szczęście i dobro (tutaj). Napisałam wtedy "pomogę ci". Nigdy nie myślałam, że moje życzenie się spełni. Ale spełniło się szybko. Już 4 lutego napisałam post "wiara, motywacja, praca" (tutaj), który był początkiem zmiany na coś wielkiego. Nie umiem tego opisać słowami. Wtedy płakałam po raz ostatni, chociaż już nie z bezsilności. Precyzuje:
Niemalże dwa lata temu, między lutym a styczniem, w pewne najlepsze ferie w życiu, w Zakopanym, poznałam P. i M., którzy zmienili moje życie na zawsze. Z dzieciaka, który wszystko widział w ciemnych barwach, zmieniłam się w kogoś zupełnie innego. Zaczęłam wierzyć, że moje słowa i przede wszystkim czyny mają moc sprawczą; że jestem człowiekiem i to czyni mnie kimś niesamowitym; że nie ma rzeczy niemożliwych; że moje imię to bezapelacyjny sukces; że wszystko siedzi w mojej głowie i to od niej zaczyna się każda zmiana; że jestem człowiekiem i to daje mi niesamowitą moc; Już wiem, że sukces zaczyna się od marzeń i czynów - to właśnie tym zajmowałam się przez ostatnie dwa lata: odnoszeniem sukcesów, realizowaniem się i niesieniem wiary i pozytywnej energii wszędzie, gdzie tylko mogłam zostawić jej chociaż trochę. Od tamtej pory były gorsze dni, ale już nigdy nie było złych dni. Nie było żadnych załamań, bo nauczyli mnie, że wszystko jest przejściowe - wystarczy działać, nie przestawać. Ale nie o moim podejściu do świata jest ten post, chociaż chciałabym kiedyś opisać to dokładniej.

W moim życiu oprócz mamy liczy się tylko jedna osoba i ona wyjeżdża ze mną. Mam nadzieję, że ta relacja przetrwa. Właściwie mogłabym powiedzieć, że wszystko co najważniejsze zabieram ze sobą, bo naprawdę nienawidzę miasta, w którym się wychowałam, a konkretnie - ludzi z niego, ale - skłamałabym. W pewnym sensie.

Wyprowadzam się za parę dni i przy tak ułożonym życiu mieszkanie 400 kilometrów od domu to słaba opcja. Powiedziałabym, że pora dorosnąć, ale przecież tego typu dorosłość dotknęła mnie już parę lat temu. Zastanawiałam się nad zakupem własnego mieszkania, ale to bez sensu, jeśli nie wiem gdzie znajdę się za rok. Tak więc kończę na wynajmie. Smutno jest opuszczać wygodę.

Dawno nie było tak prywatnego posta, ale czasem trzeba. Nie do tego Was przyzwyczaiłam.

A teraz ja - świeżo upieczona studentka - z podniesioną głową i wylanymi na bloga niepewnościami, śmiało mogę iść przed siebie.

Trzymajcie kciuki, ale nie za mocno, bo przecież dbamy o krążenie.

Dziękuję, jeśli dotrwaliście ze mną do końca wyjątkowo długiego jak na ten blog posta. Dzisiaj nie jestem oszczędna w słowach.