wtorek, 25 kwietnia 2017

Nieraz nawet w najgorętszych miejscach jest zimno.

Ciągle dorastam. Ostatnie lata to sinusoida. W pewnym momencie moje życie wypadło z toru, którym miało biec - nie odpowiadali mi ludzie, nie opowiadały mi miejsca, sama sobie również nie odpowiadałam. To bardzo typowe. Ale zamiast walczyć ze wszystkim dużo myślałam. 
Wyrywałam się i wszystko we mnie krzyczało. 
Nie chciałam być tym, kim zaczęłam się stawać. Zastanawiałam się, czy uciekam przed dorosłością, czy dopiero kształtuje to jak moja dorosłość ma wyglądać. Bo co to właściwie jest dorosłość? Jaka powinna być? 
Musiałam poukładać wiele rzeczy. Sprawy rodzinne, uczelniane, moje marzenia i zobowiązania. Musiałam wybaczyć sobie i ludziom. Musiałam znaleźć miejsce. Zastanowić się kim chce być i jaki kierunek życia wybrać. Było bardzo gorąco i cholernie zimno. 
Psychicznie najtrudniejsze było wybaczenie. Po dziesięciu latach ciągłej pracy wiem, że nie jestem nawet blisko. Żeby wybaczyć komuś musiałam wybaczyć sobie. Jestem bliżej. 
Fizycznie najtrudniej było mi poradzić sobie z dwoma kierunkami studiów, pracą, remontem mieszkania, które zdecydowaliśmy się kupić. Przekonałam się, że przeszkody fizyczne to też przeszkody. Było bardzo trudno finansowo i w pewnym momencie od nikogo nie mogłam oczekiwać pomocy. Ale fizyczny głód jest niczym wobec psychicznego. Szczególnie teraz, kiedy jest po wszystkim, wiem, że to była bardzo dobra decyzja. 
Brakowało mi też inteligencji. Głód intelektualny. Miałam wrażenie, że z nikim nie mogę porozmawiać i że życie ludzi dookoła skupia się na niczym więcej niż uczelni. Ponad pół roku mój rozwój osobisty cofnął się w przerażający sposób. Ale było to niezbędne, żeby uświadomić sobie, że zostałam stworzona do rzeczy ważniejszych niż proste życie. Że muszę zobaczyć świat i nie potrzebuję do tego aprobaty. I właśnie w momencie, w którym zaczęłam realizować marzenia, w kolosalnie trudny sposób łączyć wszystkie obowiązki z marzeniami, zaczęli przychodzić do mnie ludzie. To było bardzo dziwne uczucie słyszeć, że ktoś mnie podziwia, kiedy na wszystkie sposoby starałam się ukryć, że jestem w sytuacji gorszej od panów stojących pod sklepem. 
Nie poddałam się po raz kolejny. I wreszcie podniosłam się z kolan. Dzięki temu upadkowi poznałam też ludzi, którzy patrzą ponad. Wygrałam kolejny etap. 
Wygraną było też to, że po wszystkim uświadomiłam sobie, że przez ten cały czas nie walczyłam i nie starałam się myśląc, że kogoś zawiodę, że rodzinie będzie przykro, kiedy podwinie mi się noga. Wszystko robiłam dla siebie, wiedząc, że niezależnie od tego co się stanie będzie dobrze i jakoś wybrnę. A bliscy i tak mnie nie opuszczą. 
Zazdroszczę sobie poświęcenia, które oddali mi ludzie dookoła mnie. Oni są moją największą siłą. Te wsparcie wzruszyło mnie do samej duszy. Nie można mieć więcej niż mam ja, bo mam naprawdę cudownych ludzi przy swoim boku. 
Teraz nie zależy mi na pieniądzach, bo już wiem, że sobie poradzę. Całe życie chciałam mieć swój kąt i osiągnęłam ten cel. Teraz chcę zobaczyć świat. Nie chcę zamykać się na inne kultury, ograniczać swojego umysłu i słuchać głupot z ust osób trzecich. Wiem, kim jestem.
Nie wiem co będzie jutro. Nie wiem co ze studiami. Nie wiem co z pieniędzmi. Nie wiem co z pracą. Ale wiem, że w każdej chwili jestem w stanie spakować się i ruszyć w świat, a co najważniejsze - że sobie z tym światem i w tym świecie poradzę. Karmię mózg.
Mam piękne życie i niczego w nim nie żałuję. 

Dziękuję i kocham, 
W.