poniedziałek, 10 stycznia 2022

Czy to ja? Czy mnie da się znać? Jeśli sama się słabo znam?

Nie wiem ile razy dziennie będę tu pisała. Zawsze wracam tu, kiedy jest mi źle. Nie ma mnie, kiedy jest dobrze. Więc pewnie będę tu tak długo, aż znajdę drogę do siebie. 

A dzięki Tobie rozsypałam się na kawałki. I nie mówię tego w negatywnym sensie. Mówię "dzięki Tobie", a nie "przez Ciebie". Wręcz przeciwnie - to bardzo pozytywne, chociaż aktualnie boli jak cholera. Kilka razy dziennie myślę, czy ja w ogóle chcę żyć. I co, jeśli przez sumę tych trzyletnich doświadczeń to jest właśnie ten czas, w którym nie chcę? Co, jeśli tym razem nie dam rady? A muszę wiedzieć, że to jedyny okres w moim życiu, w którym muszę sobie radzić całkowicie sama. 

Nie powiem, że nigdy w życiu nie było tak trudno. Ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że nigdy nie było tak inaczej. Ta inność bardzo mnie uwiera. 

Jestem smutnym człowiekiem. Bardzo przeżywam, biorę do siebie. Wszystko zwalam na to, że nigdy nie popełniłam tylu błędów w życiu, co podczas całej znajomości z Tobą. W stu procentach mogę stwierdzić, że nikomu nie pokazałam się z tak bardzo złej strony jak Tobie. A Ty mimo wszystko mnie kochałeś. I boli mnie, że nie pokochasz mnie więcej. Nie uwierzysz w zmianę, która nawet nie będzie zmianą - będzie powrotem do siebie. Bo doskonale wiem jak być powinno. Zgubiłam się, ale wiem jak mam się odnaleźć.

Z jednej strony nie dziwi mnie, że kompletnie mi nie wierzysz. Bo czy ja sama w takiej sytuacji uwierzyłabym sobie? Ale z drugiej strony nic nie podcina mi skrzydeł tak jak nienawiść człowieka, którego po prostu kocham. 

Czuję się jak nastolatka. Dopiero przerabiając to wszystko na terapii stwierdziłyśmy, że rozwaliłam swój charakter. Na malutkie kawałeczki. Stałam się zupełnie innym człowiekiem. Z jednej strony już coraz bardziej świadomym siebie i swoich pragnień, a z drugiej kompletnie nieświadomym tego, kim jestem. Ale wiesz co jest najważniejsze? Że czuję, że droga do celu jest blisko. Nie wiem czy to kilka miesięcy, czy może lat. Bo ja właściwie nigdy nie przechodziłam żadnej drogi sama. Byłam prowadzona za rękę - przez mamę, Sebastiana, Artura, Ciebie. Zawsze ktoś mnie prowadził. Mniej lub bardziej, ale miałam do kogo zadzwonić, kiedy wylało się na mnie takie gówno jak dzisiaj. Teraz nie mam z kim porozmawiać. Czy to jest kara, na którą zasłużyłam? A może to życie pozwala mi wreszcie być dla siebie największym wsparciem? 

Jest mnóstwo pytań na które nie znam jeszcze odpowiedzi. 

Teraz myślę, że pisanie mi pomaga. Długo się przed tym broniłam, ale po dzisiejszej rozmowie non stop płaczę. Nie wiem czy to przez Twój ton, czy to przez moją bezbronność. Staram się z całych sił nie atakować, nie budzić uprzedzeń, zachować obiektywizm, nie ranić więcej. A mimo wszystko mi się nie udało. Z jednej strony bardzo żałuję, że spytałam. A z drugiej wiem, że nie może być dopowiedzeń. I znowu - chciałam dobrze, a jest mi sto razy gorzej po tej rozmowie, bo czuję, że znowu w jakiś sposób Cię skrzywdziłam. Dlatego żegnając się z Tobą ostatni raz chciałam, żeby to nie było zwykłe "trzymaj się". To było "żegnaj na zawsze". Które zresztą zaakceptowałeś, bo nie da się ze mną inaczej. Masz mnie dość. Nie mogę się dziwić. I teraz znowu stoję pomiędzy "żegnaj na zawsze", a "tęsknię kurwa i na pewno to naprawię". 

Ale po co naprawiać, skoro osoba, która kochamy w nas nie wierzy? Po co to wszystko? Dla kogo?

Idę strzelić sobie kulkę w łeb.