środa, 18 września 2013

Myśl.

Kolejna spowiedź.
Fatalistyczna wizja.

Ponieważ moje podejście do religii jest takie, a nie inne to całkiem serio - jest moralność, nie ma grzechu. A nawet przed krzyżem - jestem człowiekiem, a ludzie to grzesznicy. To symbole.

Wszystko trwa. Myślałam, że wyjadę, potem wrócę i wszystko się naprawi. Ale robi mi się niedobrze.

Mówi, że palę swoje możliwości; że wysłał prace i po raz kolejny zostały dobrze ocenione; że potrzebuję wypłynąć i osiągnąć coś, co da mi start; i znowu robi mi się niedobrze. Kiedyś myślałam o filologii, potem pomieszało i poplątało i się to z dziennikarstwem, bo przecież ktoś musi zastąpić Lisa albo Olejnik. Boże. Po raz kolejny czuję, że rzygnę.
Nie chcę już pisać. Słabo mi to wychodzi; to nie to co kiedyś. Nie czuję potrzeby rozwoju nawet na płaszczyźnie, która kiedyś była moją pasją. Kiedyś każdy upadek zachęcał mnie, żeby iść dalej. Dziś, nawet w szkole, zachodzę na lekcję i nie rozwiązuje wszystkich zadań na sprawdzianie, bo mi się najzwyczajniej nie chce. To za łatwe i za trudne zarazem. Jakbym wiedziała, co przyda mi się w "prawdziwym" życiu. Nie uczę się. Nie potrafię się skupić. Nie warto być ponad. Przynajmniej to wychodzi mi w stu procentach. Czy żałuję?

To jest tak, jakbym gdzieś zgubiła część siebie. Moje słowa to popłuczyny (kochany Pezet), a ja cedzę je jeszcze, i jeszcze myślnikami w dziwnych momentach. Żeby było dwuznacznie; żeby trwanie było dłuższe i dłu-żs-ze; częstuję dokładnie tym, co daje mi rzeczywistość. Bo wiecie, nigdy nie chciałam napisać smutnego tekstu. Nie zdarzyło mi się zrobić tego celowo. Ale skoro tak, to chyba taka jest rzeczywistość, no nie? Z czasem jest coraz ciężej. Mogłam się wypalić; albo zaniemówiłam, zaniemogłam, ktoś zabrał mi słowa. Co-najmniej prawdopodobne. 

Zamieniłam się w nieokreślnik. Część zdania, która nie została nazwana. Obiekt zbyt trudny i sprawa zbyt ciężka, żeby coś mogło ją ruszyć z miejsca. Ciężko to zinterpretować. Trudności w znanych od dzieciństwa literach, ból w odstępach między nimi, a niedopowiedzenia między wyrazami. A gdzieś w przekazie uczucia żywe w swojej martwości. Męczę się i dręczę.

Zastanawiam się, co tak naprawdę chcę robić w życiu. Nie da się ukryć, że jestem trochę malkontentką. Od życia chce brać więcej i więcej; wszystko co osiągnę to dużo, ale za mało. Nie wiem do czego mnie to doprowadzi. Stanęłam na etapie, w którym wiem czego chcę, ale ciągle szukam drogi. Perspektywy równie bliskie, co odległe.

Bo to czas mnie zmienił. Przez niego nie myślę emocjami; ciągle kalkuluję - czy to mi się opłaca?

Lepiej, kiedy niektórych ludzi nie ma w naszym życiu, a pojawiają się w nim czasami. Wychodzi to na dobre, jest zdrowe. To ta stabilizacja. Ostatnio rozmawiałam z ojcem. Po raz kolejny- "albo podbijesz świat, albo nie osiągniesz zupełnie nic. Innego wyjścia nie ma". Bo ten "mój" ostatni rok był znaczący. Na każdej płaszczyźnie zmienił dużo. Pomieszał, wytargał, orzeźwił i zniszczył. Nauczył używać rozumu, patrzeć na siebie; rok który inteligencję emocjonalną zamienił na tę inteligencję intrapersonalną i logiczną. To śmieszne. Wyjazdy już nie na balet, a na zysk i samotność; już nie kłótnie, a milczenie, żeby istotne fakty rozwiązywały się same; robienie swojego, ale ciszej niż kiedyś;

Nie wiedziałam czy wrócę z Nowego Jorku. Bilet na wyjazd, a potem na powrót kupiłam w dzień "bo już czas". Dorastam, a może nadal jestem gówniarą. Nic nie wyróżnia mnie z tłumu. To moje szczęście. Czy żałuję?

Żal jest rzeczą ludzką. Kiedy człowiek odwraca się i myśli "nie żałuję" to w kilkudziesięciu procentach kłamie. Ja coraz częściej nie myślę nic. Odwracam się i myślę, że to już minęło. Mogę wyciągnąć wnioski, ale nigdy cofnąć tego co się stało, więc tego nie rozpatruję w kontekście żalu. Żal to teoria, którą należy odsunąć od praktyki.

Nie wiem czy nauczyłam się samodzielności; może nigdy jej nie miałam, może miałam ją od zawsze i nie umiem jej ocenić. Mam wrażenie, że z wiekiem się cofam. I dobrze, że to nie jest chrystusowy wiek; to mnie ratuje.Głupotą się zaraziłam i znowu robi mi się niedobrze. To taka choroba cywilizacyjna jest. Lekarstwa nie ma.

Idzie jesień, świat staje się coraz bardziej kolorowy. Znowu myślę o wyjeździe, ale przecież trzeba skończyć szkołę. Poczekam jeszcze. W jednej piątej właśnie kończę sakramenty; pokuty i pojednania.
Jak to dobrze, że jest dobrze.

18 komentarzy:

  1. Z czasem każdego nachodzą wątpliwości i pytania o przyszłość. Sama, mimo że do matury mam jeszcze cztery lata długo ostatnio myślałam nad tym, co chcę robić ze swoim życiem - ba! czy w ogóle chcę iść na studia, bo w końcu technik może wystarczyć.
    To tak, jakbym niby wiedziała czego chcę, ale z drugiej strony była zbyt leniwa, żeby po to sięgnąć... Strasznie dobijające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczego w życiu nie żałuję tak, że jestem w tej szkole w której jestem, na profilu na którym jestem. Popełniłam jeden błąd, a jest on bardzo poważny. Dlatego warto myśleć wcześniej.

      Usuń
  2. myślę, że w życiu każdego człowieka przychodzi moment kiedy warto przestać się zastanawiać nad sensem tego wszystkiego, przestać rozdrapywać niewypowiedziane słowa, przestać układać idealne strategie na przyszłość... a po prostu płynąć z prądem. życie samo pisze scenariusze. tylko od nas zależy, którą ścieżką pójdziemy. tylko od nas zależy, czy będzie w nas wiara, że wybraliśmy najlepszą ścieżkę. a jeśli były lepsze? kij z tym. po prostu brnijmy do przodu. to jest sposób na przeżycie. inaczej zagubimy się w tłumie. w wyścigu szczurów, którego każdego dnia jest coraz więcej i więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najgorzej jak nie wiadomo co robić dalej i nie ma się planów... Jedni lubią takie życie z dnia na dzień i spontaniczność, ja raczej wolę mieć wszystko zaplanowane, zapięte na ostatni guzik, plan na życie. Wychodzi mi jak na razie, ale kiedyś na 100% przyjdzie taki dzień kiedy nie będę wiedziała co począć ze sobą, może jakaś chwila załamania, ale dam radę i się pozbieram. W LO miałam często takie momenty, że nie chciało mi się uczyć, nie chciało mi się nic. Obiecuję sobie, że na studiach tak nie będzie, ale jak wyjdzie to się okaże...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio zauważyła, że im bardziej się nad czymś zastanawiam, tym gorzej. Gdy nie zagłębiam się w przeszłość czy przyszłość jest o wiele lepiej. Teraz wiem, że należy brać to, co życie mi daje i doceniać wszystko, co mnie otacza, znajomi, rodzina, dom, zdrowie...Kiedyś w moim życiu był taki okres, kiedy naprawdę nie wiedziałam sensu w egzystowaniu na tym świecie. I z pewnością nie tylko mnie spotykają takiego typu przemyślenia, gdy zacznie się żyć teraźniejszością może być znacznie ciekawiej.

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tyle pytań, tak mało odpowiedzi... Kiedyś wszystko się rozwiąże. Dorośniemy i zmądrzejemy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie w życiu nic nie satysfakcjonuje, wszystko mi się szybko nudzi i także jestem malkontentem. Przejebane.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak tu różowo!

    OdpowiedzUsuń
  8. Czasami pewne rzeczy się w nas wypalają, aby mogło się narodzić coś nowego. Trzymaj się i roztropności w podejmowaniu życiowych wyborów! :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz zamiar napisać bezsensowny komentarz, który nic nie wnosi - od razu kliknij czerwony krzyżyk. Szanuj mój i swój czas, bo szkoda dnia. :)

Aby skomentować anonimowo, kliknij "skomentuj: Nazwa/Adres URL" wpisując w miejscu Nazwa nick, nie wpisując adresu URL.