sobota, 5 grudnia 2015

Wszystko co oddajesz w końcu wraca.

We wtorek moja przyjaciółka zadzwoniła do drzwi. Zdziwiło mnie to, bo zawsze sama sobie otwiera. Wyszłam, a ona kazała mi słuchać. Najpierw słyszałam śpiew dziecka. Potem zrozumiałam, że to nie śpiew dziecka, a wołanie o pomoc. Powiedziałam, że musimy sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że wołanie dobiega z zamkniętej klatki piętro niżej. W naszym bloku mieszkania są poprzedzielane tak, że za drzwiami jest jeszcze parę innych mieszkań. Drzwi prowadzące do klatki, w której o pomoc wołała kobieta były zamknięte. Spytałam jej, co się stało. Powiedziała, że zemdlała, przewróciła się, a kiedy od kiedy się obudziła nie może się ruszać. Zaczęłam dzwonić do mieszkań obok, żeby ktoś otworzył mi drzwi. Bez skutku. Dość dziwna cisza jak na to, że czołgający się po podłodze człowiek wali w drzwi i krzyczy tak, że słychać u nas piętro wyżej, gdzie muzyka grała jak na dobrej dyskotece.
Zadzwoniłyśmy po pogotowie. Zanim przyjechało, udało się otworzyć drzwi i udzielić wstępnej pomocy kobiecie, żeby przestała krzyczeć i nieco się uspokoiła. Wpadła w słowotok - 80 lat, 5 operacji, w tym 3 rakowe, mieszka tu ponad 20 lat. Bez Jezusa Chrystusa i papieża też się nie obeszło. Stali bywalcy tego typu imprez.
Powiedziała coś strasznego. Patrząc mi w oczy wyznała: chciałabym już umrzeć. Nienawidzę tych słów. Nie wiem, jak można kpić z daru, który się posiada. Starałam się jej powiedzieć, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a jeśli jej nie ma, to nie warto prowokować przypadków. Nie wnikałam bardziej w moją filozofię i w to, jak koszmarnie działają na mnie tego typu słowa. Po prostu postarałam się w jak najlżejszy sposób przywrócić odpowiedni tor myślenia. Ale to za długi problem, żeby rozwijać go w tym poście.
Kiedy jej przeszło po prostu w ciszy siedziałyśmy w przejściu. W pewnym momencie poprosiła, żebyśmy jeszcze raz zadzwoniły do drzwi sąsiadów. Tak też zrobiłyśmy.
I o glorio.
Cud.
Szok.
Niedowierzanie.
Drzwi się otworzyły.
Magia.
Wcześniej, pewnie wszyscy dookoła ogłuchli, a klamki nie działały.
Biedactwa.
Wyrazy współczucia, bo głuchym nie jest łatwo.
I otwiera, jakby nigdy nic. Udaje, że nie wie co się stało, kiedy widzi sąsiadkę leżącą w progu. Kłamstwo bezczelnie i prosto w oczy. Na pytania, czemu nikt nie otwierał wcześniej, kiedy był taki krzyk, brak odpowiedzi. A dzwonek do drzwi taki sam, chociaż może nawet krótszy. Podobno nic nie było słychać.
Jak się okazało mózgi sąsiadów są bardzo dzwiękoszczelne, jeżeli rozchodzi się o człowieczeństwo.

Po całej sprawie myślałam, że to starsi ludzie są straszni i myślą, że z tytułu ich starości należy im się więcej niż innym. Teraz myślę, że takim trzeba się po prostu urodzić. Nie da się stracić serca z wiekiem. Ta kobieta mogła umrzeć i chyba każdy się z tym liczył. A oni jakby tego chcieli. Bo dawać przyzwolenie na czyjąś śmierć to tak, jakby jej chcieć. Po prostu pozamykali się w domach i poczekali, aż wszystko ucichnie.

I pewnie nawet zwątpiłabym w ludzi, gdybym nie była pewna, że wszystko co oddajemy do nas wraca. To karma świata, której na szczęście nie da się uniknąć.