niedziela, 1 sierpnia 2021

Nie mam apetytu na te doby bez dat

Pamiętam doskonale każdy moment, który byłam w stanie zapamiętać, chociaż bardzo nie chciałam. Dzisiaj wspomnienia są coraz gęstsze, a z każdą chwilą jak dym unoszą się w pamięci, są dookoła mnie. 

Najpierw ich twarze. Trzy osoby przy moim łóżku. Dali mi do podpisania dokumenty. Po prostu zaufałam im, że mówili to, co jest napisane. Zaufałam im, że te dokumenty są dobre dla mnie. Nie pamiętałam imion, ale doskonale znałam przychylne twarze. Dzisiaj wiem, że przebierali się specjalnie, żebym nie domyśliła się, że dzisiaj był pogrzeb. Do tej pory nie znam daty. Teraz ten podpis to coś, czego żałuję do dziś. 

Pamiętam jak bardzo chciało mi się pić, ale nikt nie mógł mi dać wody. Dawali mi za to materiał nasączony wodą. Parę dni później wymiotowałam każdym łykiem. Traciłam świadomość co chwilę. Nie pamiętałam, co się działo sekundę wcześniej. 

Nie bolało mnie nic. Ale nie mogłam wziąć wdechu. Oglądałam dokładnie każdą rurę, do której jestem przyczepiona. Każdy kabelek. Pamiętam niskie wartości na ekranie.

Pamiętam pielęgniarki. Przyszły do mnie w nocy i spytały, co mi się śniło, bo włączył się alarm na moją akcję serca. Nie pamiętałam. Co chwilę ktoś przychodził do mnie z ogromną strzykawką albo trochę mniejszą. I nagle było jakby inaczej. 

Wszyscy skrzętnie ukrywali prawdę. Cały czas wmawiali mi, że ona żyje. Kłamali mi prosto w oczy, mimo że zaprzeczałam. Chciałam powiedzieć, co widziałam, ale rura w gardle skutecznie mi to utrudniała. Tak bardzo chciałam wziąć wdech, ale klatka piersiowa nie współpracowała. Nie pytałam, co się stało. W głowie miałam tylko jedno pytanie, które zapisałam na podawanej mi kartce kilkadziesiąt razy. Bo nie mogłam powiedzieć słowa. 

Od dziecka najbardziej bałam się, że nie będę mogła wziąć oddechu. Panika pojawiła się już w karetce, kiedy powoli zaczęłam tracić oddech. I nie zniknęła długo później. Od zawsze bałam się duszenia i nigdy nikt nie mógł dotknąć mojego gardła. Do niedawna. I nie skłamię, jeśli powiem, że pierwszy raz w życiu potrafiłam się całkowicie oddać i poddać jakiejś osobie, pokonać swoje lęki. Dzisiaj myślę, że może to między innymi to mnie tak przeraziło - że jestem w stanie zrezygnować ze swoich największych lęków, żeby móc dawać komuś przyjemność, żeby z kimś być. 

Potem stopniowo zaczął pojawiać się ból. Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam. Zaczęłam zauważać siniaki. Zaczęłam widzieć, że cała uwaga skupia się na mnie, że rozmawiają o mnie. Usłyszałam "ona chyba nigdy nie zaśnie, daliśmy jej najsilniejsze leki". I nie zasnęłam. Nie mogłam ani wtedy, ani przez następne dwa dni. Bez ruchu patrzyłam w sufit. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam bać się zamknąć oczy. Doby mijały bez dat, nie było godzin i minut. 

Potem zaczęło mi być bardzo zimno. Czułam zimno i ból. Nie chciałam, żeby odwiedzał mnie ktokolwiek. Potrzebowałam więcej tlenu. Potrzebowałam się ruszyć, gdziekolwiek. 

I wtedy zaczęła się we mnie budzić agresja. Znałam ją już wcześniej, z okresu dzieciństwa. Zrozumiałam, że tak reaguje na bezsilność. Miałam ochotę krzyczeć, biegać, rozwalić cokolwiek, płakać. Ale nie mogłam. Strasznie wstydziłam się, że coś nad czego wyeliminowaniem pracowałam długie lata wróciło do mnie. Atrakcją stało się podniesienie ręki. 

Odizolowali mnie od otoczenia i od prawdy.

***


Twoje ramiona były pierwszym, co zapewniło mi bezpieczny sen od dłuższego czasu, już pierwszej nocy. Nigdy nie zasypiałam wtulona w nikogo. Ale koszmary zaczęły mniej dręczyć, kiedy byłeś obok. Nie mogłam zrozumieć tej zależności i tego, co mi dajesz. Dlatego chciałam w to brnąć, mimo że od początku to utrudniałam. A Ty byłeś po prostu sobą. I tak wyszło, że Cię pokochałam.

Nie bałam się utraty oddechu przy Tobie, bo wiedziałam, że mnie nie skrzywdzisz. Zaufałam nieświadomie i do dziś nie wiem, co takiego było w Tobie, że wyleczyłeś mnie na ten moment, w którym się pojawiłeś. 

Byłeś odpowiedzią na moje obawy i lęki, a jednocześnie bałam się Ciebie. Bo byłeś czymś więcej niż spokojem. Byłeś emocjami. 

***


Niedługo wrócę tam sama. Stanę sama przed wszystkim, czego najbardziej się boję i nie liczę nawet, że ktokolwiek przy mnie będzie. 

Pokonam trasę do domu samochodem, mimo że zapewne sto razy strach zasłoni mi oczy. Czasem kiedy jadę to widzę nieistniejące znaki ostrzegawcze przy drodze. Stanę sama w pustym domu i będę musiała znosić własny krzyk przebudzona w nocy. A w dzień będę patrzyła na wszystko, co stworzyła i nawet nie będę mogła powiedzieć słowa. Potem przyjedzie babcia i będę zagubiona jak nigdy, odtrącona jak zwykle. Znowu będę musiała robić dobrą minę do złej gry. Ale najgorsze będzie pójście o własnych nogach do szpitala, znoszenie odwiedzin i świadomość, że to właśnie tam zaczął się mój koszmar. 

Tak bardzo boję się, że sobie nie poradzę. Że nie dojadę, że ucieknę, że wybuchnę, że znowu będzie "nie tak". 

Drżę na samą myśl. I zbudowana jestem z tego strachu, z którym już teraz sobie nie radzę.