piątek, 7 września 2018

Mam głosy w głowie

Ze wszystkich rzeczy na które nie byłam na świecie gotowa jestem w stanie wskazać tylko jedną - stratę matki, najukochańszej mi na świecie osoby. Myślałam czasem, jakby to było, ale od razu zaczynałam płakać. Ale potem śmiałam się z siebie i szybko stwierdzałam, że martwię się na zapas. Dbałam o nią, starałam się, żeby jak najczęściej się badała. W sierpniu rzuciłam pracę, żeby móc spędzić z nią cały wrzesień. Doszłam do wniosku, że jestem jeszcze młoda i nie muszę pracować, chcę skorzystać z wolności.
I nie mogę się pogodzić z tym, że można zapobiegać, badać, kochać, ale to i tak się stało. Podobno jeżeli coś ma się stać to i cegła w drewnianym kościele spadnie na głowę. Spadła. Mama nie żyje. Nie wiem jak to jest możliwe, nie mogę dojść do siebie. 
Gdybym chociaż była wierząca, mogłabym próbować wmówić sobie, że to tylko rozłąka i że ona patrzy na mnie z góry. Ale to nie rozłąka, to rozstanie, bezpowrotne pożegnanie. Bolesne zresztą jak diabli, kiedy się na nie patrzyło. 
Próbuję sobie wmówić różne rzeczy. Ktoś powiedział mi, że każdy człowiek ma na świecie misję do wykonania i widocznie misja mamy się zakończyła. Nie wiem czy w to wierzyć. Nie czuję się jakby jej misja w moim życiu miała się skończyć. Nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej. Żadnego jej momentu. Nie wyobrażam sobie powrotów do pustego domu. Zresztą, czuję się jakbym nie miała do kogo wracać. 
Wyobrażam sobie życie jako linie na kartce. Czasem te linie się przecinają. Wtedy właśnie, w momencie przecięcia linia - jedno życie, styka się z drugą linią - życiem. Nie jestem tylko w stanie pojąć dlaczego linia naszego życia przecięła się z linią kierowcy tamtego auta.